piątek, 14 listopada 2014

rozdział 7

-Profesorze Slughorn! Profesorze Slughorn!- wpadłam do klasy eliksirów z czarującym uśmiechem.
-Panno Lestrange doszły mnie słuchy o tym, że panienka zignorowała szlaban i się na niego nie stawiła, z reszta tak jak panna Pucey. Lepiej żebyś miała dobre tego wytłumaczenie.- odpowiedział mi z lekko zmarszczonymi brwiami siwy już miszcz eliksirów.
-Owszem profesorze mam wręcz bardzo dobre wytłumaczenie.- założyłam rękę 
na ręke. -Profesorze zna mnie pan i wie pan, że..- nie musiałam kończyć zdania, ponieważ Slughorn dobrotliwie się uśmiechnął i wskazał mi brązowy wyglądający na wygodny fotel. Usiadłam, a profesor usiadł na przeciwko mnie.
-Słucham panno Lestrange, jako prefektowi Slytherinu nie mogę zarzucić kłamstwa.
Uśmiechnełam się zadowolona z słów opiekuna mojego domu. Zaczęłam opowiadać co spowodowało moją i Pucey nie obecność na szlabanie, oczywiście pomijając fakcik wyczarowania poroża na głowie jednego z gryfonów. Słuchał uwarznie, pocierając palcami swoją brodę. W jego ufnych oczach pojawiło się zaniepokojenie. Zadumał się poważnie nad właśnie usłyszaną informacją.
-W takiej sytuacji, pochwalam panienki zachowanie. Bardzo dobrze, że przyszłaś z tym do mnie. Porozmawiam z profesor Patil by cofnęła twój szlaban , a z opiekunem Gryffindoru profesorem Longbottom porozmawiam na ten temat, że uczeń jego domu ma zamiar włamać się do pokoju ślizgonów. 
-Panie profesorze z całym szacunkiem, ale czy nie lepiej było by go złapać na gorącym uczynku?-spytałam unosząc pytają co brew.
-Co panience chodzi po głowie?- spytał wyraźnie zaciekawiony stary profesor. Wyjaśniłam mu precyzyjnie mój plan. Długo milczał zastanawiając się nad moim pomysłem. Ja w tym czasie rozejrzałam się po gabinecie mieszcza eliksirów, nigdy nie wiadomo kiedy jakiś eliksir będzie mi potrzebny, albo jakiś składnik. Samo pomieszczenie, nie oszukujmy się nie ma imponujących rozmiarów, barwy ścian są stosunkowo ciemne, ale rozjaśnia je położona na kamiennej posadzce żółty dywan. Okien tu nie ma żadnych, a niby po co one w lochach, które mają piękne charakterystyczną zielonkawą barwę, bo znajdują się pod jeziorem. Według mnie dodaje ona naszym pomieszczenia tajemniczości.  Przypomniałam sobie o dzienniku. Na siwą brodę Merlina jak mogłam o tym zapomnieć. Przecież tam musiała być odpowiedź na moje pytanie. Nie cierpliwie zerkałam na zegarek, a co jeśli Potter zakrada się do nas po to?! Zerwałam się z fotela, spojrzałam przepraszająco na profesora. 
-Profesorze, przypomniałam sobie o czymś...czy zdecydował profesor już czy realizujemy mój plan?
-Heh, rozwiążemy to jak prawdziwi ślizgoni, zgadzam się na twój pomysł tylko nie bądźcie zbytnio no wiesz brutalni...
-Jasne panie profesorze, będziemy bardzo delikatnie.- uśmiechnęłam się ironicznie wychodząc z gabinetu profesora ruszyłam ku naszemu pokojowi wspólnemu. Stanęłam przed kamienną ścianą. Przez chwilę stałam w cichy, nadsłuchując kroków, a nawet oddechu intruza. Obserwowałam czy coś nagle znienacka się nie poruszyło. Gdy nabyłam choć trochę wrażenia, że jestem tu sama wypowiedziałam hasło mojego domu -Wielki Salazar. Ściana się rozstąpiła a ja weszłam  do środka. Sofy i fotele zajmowały pierwszaki. Rzuciłam im przelotny uśmiech. Większość już się zaklimatyzowała i obgadywała profesorów. Przystanęłam nad jedną z grupek słysząc, że obgadują nauczycieli, których najbardziej nieznoszę. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Macie racje pierwszaczki. Jako prefekt dam wam radę jak doprowadzić ich do białej gorączki. Ale to później. Mam nadzieje, że szkoła wam się podoba.-powiedziałam patrząc na ich uśmiechnięte twarze. Minęłam zajmowaną przez nich sofę i ruszyłam do korytarza prowadzącego do dorminotoriów. Szła do samego końca korytarza. Otwarłam drzwi do mojego dormitorium i wkroczyłam do środka. Na swoich łóżkach siedziały dwie moje i Nicole współlokatorki. Nawet na nie nie spojrzałam, obie były na drugim roku, a więc do niczego nie mogły mi się sprzydać. 
-Cześć Martine.- opowiedziały razem, chowając coś za plecami. Przewróciłam oczami. Czy te małolaty sądziły, że nie zauważyłam jak chowając coś na szybko  za plecami?
-Pokażcie mi to zaraz...-wyciągnęłam dłoń. Bez słowa sprzeciwu oddały mi to, szybko się uczyły, dobrze wiedziały, że nie należy mi się sprzeciwiać. Spojrzałam na tą rzecz. Chciałam wybuchnąć śmiechem, ale zachowałam poważną twarz. 
-Czy to są męskie majtki?-spytałam zerkając na podpis na nich. O fu... odsunęłam je jak najdalej. -Musicie mi to wyjaśnić..- usiadłam na swoim łóżku. Tego jeszcze nie było skonkwiskować drugorocznym majtki jakiegoś chłopaka. Nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać ze śmiechu.
-No słucham..-heh, dziennik musi zaczekać kilka minut. Słuchałam chaotycznych wyjaśnień na temat obecności owej bielizny. I szczerze zastanawiałam się co ma mniej rozumu niż one. Merlinie, one powinny być mugolami. Jeśli dobrze zrozumiałam ich opowieść to: ukradły je one jakiemuś pierwszakowi z Hufflepuffu. Nawet nie chciałam wiedzieć jak mu je ukradły. Potem stwierdziły, że są jakieś dziwne...majtki nie one, chociaż to drugie zakwestionowałabym. I zaczęły się im przyglądać...i wtedy właśnie weszłam ja.
-Heh, nie macie mózgu, co nie? Przypomnijcie mi swoje nazwiska..muszę zgłosić ten dziwny, chory incydent opiekunowi. Idźcie do Slughorna...i na wielkość Salazara pozbądźcie się tych majtek.- powiedziałam za pomocą zaklęcia Wirgardium Leviosa przeniósłam bieliznę prosto w ich ręce. Głupie gówniary, rozumiem zabrać coś sprzydatnego, ale majtki? Założyciel mojego domu chyba w grobie się przewraca nad tępotom niektórych. Odczekałam chwilę po ich wyjściu i dopiero wyjęłam z torby czarny dziennik. Otwarłam go i tak jak myślałam, zobaczyłam schludne litery układające się w -Witaj, ja jestem Tom Riddle. 
Sięgnęłam do torby po kałamarz i pióro. Zamoczyłam koniec pióra i napisałam
"Doskonale wiem kim jesteś, kim byłeś Tomie Marvolo Riddle."
"O to mnie cieszy...jeśli wolno spytać z jakiego jesteś domu Martine?" Pojawiła się odpowiedź.
"W Slytherinie.''
"Hmm ja też byłem w tym domu."
"To też wiem."
"Dużo o mnie wiesz?"
"Całkiem sporo Czarny Panie..."
"Moja osoba naprawdę nie jest ci obca..cieszę się, że mój dziennik, który cudem się uratował dostał się w ręce ślizgonki. Czyżbyś była wnuczką Bellatrix?"
"Zgadza się." Odpisałam krótko.
"A więc mój stary dziennik trafił do osoby z arystokratycznej rodziny." Pojawiające litery zalśniły czerwienią, a w ślad po nich pojawiły się następne układające się w "Możesz śmiało mnie pytać, teraz jestem już tylko wspomnieniem..."
"Z chęcią zapytam, ale na razie muszę coś załatwić. Pa, Tom."
"Żegnaj Martine."
Zamknęłam dziennik i rozejrzałam się po dorminotorium. Musiałam go gdzieś schować. Szafka i kufer przy moim łóżku były zbyt oczywiste... Spojrzałam na szafkę nocną Nicole i nagle mnie olśniło. Ona wciągu sześciu lat nie zajrzała tam ani razu. To było idealne miejsce na kryjówkę.

rozdział 6

Nikt z początku nie zauważył dwójki uczniów, którzy wyłonili się z wejścia do lochów. Wszystkie oczy przechodzących skierowane były w zupełnie innym kierunku. Na schodach obok gabinetu woźnego siedziała dwójka chłopców, naturalnie ich znałam. Co nie oznacza, że ich lubię. Wymieniłam spojrzenie z Nicole, i tak dostałyśmy już szlaban więc małe wyładowanie się na tej dwójce nie może nam zaszkodzić. 
-Anteoculatia!- wypowiedziałam cicho zaklęcie kierując różdżkę na rudzielca, który na transmutacji podał profesorce moje nazwisko. A tak z innej beczki, uczy nas ona szósty rok a nadal nie zapamiętała osoby, która zawsze komentuje jej słowa z dużą dozą sarkazmu. Momentalnie wyrosło mu poroże na głowie jak u jelenia. Przerażone spojrzenie jego bliskiego przyjaciela, szczerze mnie rozśmieszało...wtedy uwaga przechodzących skierowała się na nich. Puściłam oko do znajomych przechodzących obok puchonów i krukonów zanosili się śmiechem na widok Weasleya. Nikt nie widział, oprócz Nicole że to ja rzuciłam zaklęcie, więc spokojnie oparłam się o jeden z pomników obserwując jak maca z paniką w oczach ręką swoje nowe poroże, zamiast od razu iść do skrzydła szpitalnego. Ale od kogo ja oczekuje zdolności logicznego myślenia? 
-Gustowne poroże Weasley, w końcu jakoś wyglądasz.- posłałam rudzielcowi sarkastyczny uśmiech.
-To wcale nie jest śmieszne, Lestrange...jak ja wejdę do pokoju? Przecież te rogi nie zmieszczą się w drzwiach.
-Ojej, myślisz, że mnie to cokolwiek interesuje? Biedny głupiutki Weasley.- odparłam. Posłałam Nicole porozumiewawcze spojrzenie. Stała ona w znacznej odległości, by dokończyć moją małą zemstę. Uniosła różdżkę i wycelowała w Weasleya. Poroże na jego głowie znacznie się zwiększyło, nie rozumiałam jak to mu nie złamało karku. 
-Teraz masz dopiero problem.- rzuciłam odchodząc.
******
Szłam po schodach w pewnej odległości od tej dwójki, która wychodziła z lochów a z całą pewnością nie była ślizgonami. Moja silna intuicja podpowiadała mi, że warto iść za nimi, ponieważ mogę dowiedzieć się czegoś przydatnego. Skrzywiłam się słysząc jak głośno  biegnie za mną Nicole.
-Martine, gdzie idziesz? Zaraz spóźnimy się na szlaban!
-Na brodę Merlina! Pucey, możesz nie iść jak olbrzym i weź się ucisz.- syknęłam nawet na nią nie patrząc. Wielkie mi co spóźnię się na szlaban u hinduski, ojej niech się nie popłacze z tęsknoty za moim towarzystwem.  
-Martine, czekaj dokąd właściwie idziemy?-spytała szeptem doganiając mnie. Nie odpowiedziałam jej. Sama nie wiedziałam. Nie widziałam najmniejszego sensu jej tłumaczyć, że bawię się w śledzenie jakiś dwóch osób. Domyśliłam się, że zniknęli za rogiem, ponieważ od dłuższego czasu nie widziałam nawet kawałka ich szat.
-Nie gadaj tyle, pośpiesz się.- ruszyłam przyspieszonym krokiem. Podsumowując szłam z jedną z przyjaciółek za kimś kogo nie znam, tylko dlatego, że moja niebywała intuicja dawała mi nie mal pewność, że mogę dowiedzieć się czegoś ciekawego, dodajmy do tego fakt o tym, że powinnyśmy być na szlabanie.  A z resztą jak to ujęłam wcześniej chrzanić szlaban. Doszłyśmy do rozwidlenia. Niech to szlag, za dużo czasu poświęciłam Nicole i teraz nie mam pojęcie, którędy oni poszli. Było tylko jedno słuszne rozwiązanie.
-Pucey idziesz w prawo a ja w lewo. Nie pytaj dlaczego jak byś coś albo kogoś zauważyła nie zwracaj na siebie uwagi, tylko daj mi znać wiesz jak.- mrugnęłam porozumiewawczo nie czekając na jej odpowiedź i zbędne pytania ruszyłam w obranym przez siebie kierunku. Kamienna posadzka wyglądała jakby nikt tędy nie uczęszczał od dawna, światło migotało z drewnianych pochodni zapalonych po bokach. Osoba z pierwszego roku mogłaby stwierdzić, że nikt tędy nie przechodził od setek lat, ale ja jako doświadczona szóstoroczna ślizgonka  od pierwszych dni wymykająca się na nocne spacery po Hogwarcie doskonale wiedziałam, gdzie ten korytarz prowadzi. Naturalnie do pokoju zagłady. Cóż za dźwięczna nazwa, nieprawdaż? Wiele razy byłam w tym pokoju, cóż tajemnicy jego nazwy nikomu nie mam zamiaru zdradzić, chociaż ja doskonale ją poznałam. Uznałam, że to byłaby naprawdę niezła ironia, jeśli podróżowaliby właśnie do tego pokoju. Szłam najciszej jak umiałam. Po 10 minutach dalszej drogi usłyszałam głosy, postanowiłam użyć na sobie zaklęcia kameleona i wślizgnęłam się do środka pokoju zagłady. 
-Ty tak na poważnie? Może w końcu mi wyjaśnisz po jaką cholerę chcesz się dostać do siedliska najjadowitszych z węży?!-spytał odwrócony do mnie tyłem niebieskowłosy chłopak ubrany w szaty barwach Gryffindoru. -Metamorfomag.- Przeszła mi przez głowę ta myśl. Z tego co wiedziałam w Gryffindorze obecnie był tylko jeden.  Ted Lupin. Cicho wypowiedziałam cisnące mi się na usta przekleństwo a zaraz potem jedno z licznych pogardliwych określeń. Okey, nie lubię gryfonów, a kilku to już w szczególności. Do tej licznej grupki zalicza się właśnie on-Ted Lupin, plugawy mieszaniec wilkołaka i czarownicy półkrwi, która była córką siostry mojej babci. Phy, wychowany przez tą zdrajczynię krwi. Nie dziwię się, że babcia Bella i cioteczna babcia Cyzia zerwały z nią kontakt, po tym jak ona ośmieliła się wyjść za szlamę. 
-Mój drogi Teddy, to jest oczywiste. Mam co najmniej kilka powodów.- roześmiał się klepiąc Lupina po plecach, chłopak o włosach czarnych jak pióra kruka. Znałam ten denerwujący głos. James Potter. Muszę przyznać, że teraz byłam jeszcze bardziej ciekawa o co im chodzi i dlaczego chcą się dostać do naszego pokoju wspólnego. Po za tym jeśli bym się dowiedziała szczegółów z chęcią bym popatrzyła jak dostają piękny długotrwały szlaban.
-Stary zaczynam serio niepokoić i zastanawiam się czy zostało ci coś  z mózgu. Przecież jak cię ktokolwiek z nich zastanie w ich pokoju wspólnym...-Lupin wydawał się poważnie zaniepokojony.
-To rzucę na niego Obliviate. Ale Teddy, ja tam muszę się dostać. Mam pewne powody.- odparł mu James rozglądając się po pokoju.
-Okey sądzę, że zgłupiałeś. Niby jak się tam dziś dostaniesz?
Potter w odpowiedzi wyciągnął płaszcz uśmiechając się do Lupina. 
-Aha, peleryna niewidka i wszystko jasne, ale jak wejdziesz do środka?
-Po prostu zgadnę ich hasło. Stawiam, że będzie coś o czystej krwi, albo poczekam aż jakiś ślizgon będzie wchodził albo wychodził i wtedy tam wejdę pod peleryną niewidką. 
Uśmiechnęłam się pod nosem, a więc Potter chce się dzisiaj włamać do domu węża. Ciekawe co profesor Slughorn powie na tą cenną informacje. Wyszłam równie cicho jak weszłam.

piątek, 24 października 2014

rozdział 5

Sądziłam, że w nocy w ogóle nie zasnę, tylko będę leżeć z książką zabraną Albusowi i bić się ze swoimi myślami czy to jest to o czym myślę. Czy to możliwe by ten konkretny dziennik ocalał? Przez głowę przelatywały mi niepokojące obrazy mojej wyobraźni o prawowitym właścicielu tej książki. Ale zmęczenie zrobiło swoje. Nic nie zdołało spędzić mi snu z powiek. Ostatnie co zapamiętałam przed zaśnięciem to urywki tego co bardzo dawno temu krewni mówili o nim- o najpotężniejszym czarnoksiężniku wszech czasów. Okryłam się ciepłą kołdrą i zwyczajnie odpłynęłam mając przed oczami obraz zmieniających się brązowych oczu w czerwone. Co najciekawsze udało mi się przespać noc bez koszmarów. Śniła mi się osławiona Komnata Tajemnic. Większość uznałaby to za dziwne...zamiast jakiś przystojnych czarodziei płci męskiej, zamiast nie ograniczonej władzy...Komnata Tajemnic, której tajemnica została odkryta dobre dwadzieścia lat temu. Szczególne w tym było to, że tuż obok olbrzymiego szkieletu Bazyliszka stała odwrócona do mnie tyłem pochylona postać. Ciągle do mnie mówiła w języku węży, pytając dlaczego jestem tak późno...potem syk przeszedł w głos koleżanki z dormitorium...
-Martine! Wstawaj! Zaspałyśmy! Jesteśmy  już spóźnione!
-C-co?- spytałam nadal nie przytomna. Jak ja nienawidzę poranków. Na oślep szukałam zegarka, gdy go znalazłam spojrzałam na tarcze. Cholera jasna! 8.10, a ja nadal w łóżku. Świetnie, zaspać w drugi dzień szkoły. Zerwałam się z łóżka. Rozejrzałam się po dormitorium. Byłam tu tylko ja i Nicole. Nasze pozostałe dwie współlokatorki nas nie obudziły, niezłe jaja.
-Idziesz do łazienki?- ziewnęła Nicole szukając po pokoju swojego papcia. 
-Tak, tobie trochę zajmie zanim odnajdziesz kapeć.-odparłam biorąc swoje szaty. Spojrzała na mnie w jej oczach malowało się zdziwienie.
-A ty nie szukasz swoich kapci? Będziesz szła na bosaka do łazienki?
-Tak, Nicole nie mam już czasu na szukanie. Ty jesteś już w szacie.
Najszybciej jak umiałam się otrzeźwiłam, ubrałam szaty szkolne i stanęłam przed lusterkiem. Normalnie poświęcałam dużo czasu by ułożyć swoje włosy, ale muszę przyznać, że działanie w sprincie wcale nie dało złych efektów. Powróciłam do dormitorium, Nicole nadal szukała swojego nieszczęsnego obuwia. Przeszłam obok niej i podeszłam do szafki z moimi rzeczami. Na blacie widniał pergamin z planem lekcji. Na samym szczycie widniał napis "Plan zajęć szóstorocznych" 
Poniedziałek:
 Lekcja I - transmutacja poziom zaawansowany prof. Patil (lekcja z gryfonami)
Lekcja II- OPCM poziom zaawansowany prof. Bunsch (lekcja z krukonami)
Lekcja III- zaklęcia poziom zaawansowany prof. Flitwick (lekcja z puchonami)
Lekcja IV -eliksiry poziom zaawansowany prof. Slughorn (lekcja z gryfonami)
Lekcja V- zielarstwo poziom zaawansowany prof. Longbottom (lekcja z krukonami, puchonami i gryfonami) 
-Niech to szlag!- wyrwało mi się. Jesteśmy spóźnione na transmutacje. Brawo, znając profesorkę szykuje się szlaban. Wow pobijemy rekord, nikt jeszcze tak szybko nie dostał szlabanu. Wzięłam spakowałam do torby potrzebne książki.
-Nicole! Zostaw te cholerne papcie, przecież w nich nie pójdziesz na zajęcia! Z kim i za co ja żyję? - wyjęłam z kieszeni szaty różdżkę i wypowiedziałam zaklęcie przywołujące. Wcisnęłam jej do ręki buty. 
-Dzięki, że też nie pomyślałam by użyć zaklęcia przywołującego.-powiedziała Nicole ubierając buty. Nic nowego, że nie pomyślała. Wyszłyśmy z lochów, nie widziałam najmniejszego sensu biec i tak byłyśmy naprawdę nieźle spóźnione na zajęcia, a co by nam dał bieg? Nic tylko okropny zapach potu. Pocieszał mnie jeden jedyny fakt nie ja jedyna się spóźnię. Stanęłyśmy przed salą do transmutacji, ze środka dochodził podniesiony głos profesorki. Normalnie bomba, jest wkuta. Zapowiada się ciekawie.  Otwarłyśmy drzwi i weszłyśmy do klasy.
-Ach. Witam jaśnie panienki. Czekały może panny aż wyślę specjalne zaproszenie na moje lekcje?- powiedziała uderzając różdżką o biurko. Wśród gryfonów przeszedł szyderczy chichot. Rzuciłam im pełne pogardy spojrzenie i dołączyłam do mojego kuzyna siedzącego w ostatniej ławce.
-Jak już mówiłam, zanim jaśnie panny mi przerwały...nazwiska.- powiedziała siadając za biurkiem. No błagam uczy nas już szósty rok a nadal nie pamięta naszych nazwisk. 
-Lestrange i Pucey, proszę pani profesor.- odezwał się ktoś z Gryffindoru.
-Dziękuję panie Weasley.- odparła profesorka. Posłałam nienawistne spojrzenie pod adresem rudzielca siedzącego w ostatniej ławce. Ten zdrajca krwi nie ma prawa mówienia do mnie po nazwisku. Miałam silną ochotę pokazać mu gdzie jest jego miejsce, ale przypomniałam sobie, że i tak ciąży nad mną groźba szlabanu, więc powstrzymałam się od użycia jednego z zacnych zaklęć. Nie słuchałam tego co mówi profesorka, na pierwszej lekcji to zawsze mówią nam o czym w tym roku będziemy się uczyć. Upewniłam się ze Scorpius ma lepsze zajęcia niż patrzenie się co robię. Wyjęłam owy tajemniczy dziennik. Otwarłam go na pierwszej stronie. Zamoczyłam w kałamarzu pióro i napisałam na nim pierwsze słowa: Witam, nazywam się Martine Safona Lestrange. Słowa znikły. A zamiast nich pojawiły się inne. "Witaj, ja jestem...
-Panno Lestrange mogę poznać powód dla którego pani i pani Pucey się spóźniły?- usłyszałam głos nauczycielki, nie dokończyłam czytania słów, które się pojawiły. Zatrzasnęłam dziennik. Spojrzałam na ciemnowłosą hinduskę, uśmiechnęłam się miodowym uśmiechem- czyli okropnie kleistym i przesłodzonym odpowiedziałam jej -Widzi pani profesor, my się nie spóźniamy, ani nie przychodzimy za wcześnie zjawiamy się w sam raz.
Wyraz jej twarzy był bezcenny. Wyglądała jakby właśnie zgubiła gdzieś swój język, patrzyła na mnie marszcząc brwi. Szukała odpowiednich słów, byłam w stanie sobie wyobrazić jak małe trybiki wewnątrz jej czaszki obracają się z zawrotną szybkością, jeszcze trochę i czaszka by jej się zaczęła dymić.
-Slytherin traci pięć punktów, a panienki widzę dzisiaj u siebie na szlabanie.- wycedziła odwracając się napięcie do mnie plecami. Wielkie mi co te stracone pięć punktów odzyskam  jeszcze tego samego dnia. Na twarzach nie których gryfonów pojawił się uśmiech, zadowolenia ,że już straciliśmy punkty. Na prawdę mają się z czego cieszyć.       

piątek, 17 października 2014

Rozdział 4

-Proszę, proszę mój ulubiony kolega.- powiedziałam na widok Albusa czytającego książkę pod rozłożystym drzewem. Obok niego leżało pełno podręczników szkolnych.
-Potter, dziś jest dopiero pierwszy dzień nauki, a ty już z książkami?- spytałam stając nad nim. Zdziwiony podniósł wzrok. Fakt rzadko kiedy się do niego odzywałam, a jeśli już to głównie po to by dał mi spisać zadanie.
-D-do mnie mówisz?- spytał nerwowo zamykając książkę.
-No raczej. Widzisz tu kogoś oprócz siebie?
-A-ale jeszcze n-nie zdążyłem zabrać się za zadanie.-jąkał się panicznie przyciskając podręcznik do transmutacji do swojego torsu.
-Wyluzuj. Nie przyszłam po zadanie, ale bardzo mi miło, że pomyślałeś by zacząć robić je również dla mnie.- uśmiechnęłam się ironicznie. -Chcę tylko porozmawiać.
Zaczął rozglądać się nerwowo po błoniach. Wyglądał jakby właśnie oznajmiła, że chcę go zabić. 
-Żartujesz sobie ze mnie...z resztą jak zwykle. Gdzie są twoi ochroniarze Lestrange?- spytał mrużąc oczy zza szkieł okularów.
Wyjęłam różdżkę i dla zabawy sprawiłam, że jakiś pierwszak zawisł w powietrzu. Spojrzałam obojętnie na Pottera.
-Na pewno nie tutaj inaczej byś ich widział, nie uważasz?- z ironią odparłam brunetowi, nadal trzymając pierwszaka zawieszonego głową w dół w powietrzu. Uniosłam brew zdziwiona nagłą zmianą jego zachowania. -Weź się uspokój Potter, gdybym chciała cię upokorzyć to zrobiłabym to zaraz po moim przyjściu.-dodałam zerkając w stronę zbiegowiska pierwszorocznych w okół wiszącego w powietrzu rudzielca. A teraz czas na finał. Machnęłam różdżką a pierwszak z hukiem spadł na ziemię. 
-Hmm w sumie to racja.- mruknął -A więc o czym chcesz rozmawiać?- spytał drapiąc się po brodzie.
-Chyba nie sądzisz, że będę mówić w miejscu gdzie wszystko ma uszy. Wyjątkowo zapraszam cię do mojego dominotorium na rozmowę.- powiedziałam tonem, który nie zna słowa sprzeciwu. 
Potter wstał, zabrał swoje książki i ruszył za mną. Na brodę Merlina! Jak taki chuderlak jak on może iść tak głośno jakby zamiast niego szło tędy stado smoków?! Weszliśmy do Hogwartu i nie spiesząc się zeszliśmy do lochów. Stanęliśmy przed kamienną ścianą. Wypowiedziałam hasło "Wielki  Salazar" weszliśmy do naszego gustownie urządzonego pokoju wspólnego. Pobieżnie przebiegłam wzrokiem po obecnych w pokoju. Same młodsze roczniki, obgadujące nauczycieli. 
-Niech zgadnę, twoja grupka czeka w twoim dorminotorium?- spytał mnie Potter.
-Co ty się do jasnej cholery tak uparłeś, że gdzieś w pobliżu są moi przyjaciele!- syknęłam. Szczerz nie miałam pojęcia, gdzie do jasnego gwintu się oni wszyscy podziewają, ale dla mnie tym lepiej szansa na wyciągnięcie czegokolwiek od Albusa Pottera w pojedynkę jest większa niż gdybyśmy robili to grupowo. Prowadziłam go do samego końca korytarza. Moje dorminotorium mieściło się na samym końcu. Wiedziałam, że o tej porze nie będzie w nim nikogo z moich współlokatorek. Otwarłam drzwi. Potter stał przez dobre kilka minut na progu wahając się czy wejść czy nie.
-Piwa? Whisky?-spytałam 
-C-co? Nie, dzięki.-odparł zamykając za sobą drzwi. Stanął nad fotelem. Wzruszyłam ramionami. Merlinie co za sztywniak. Otwarłam butelkę z piwem kremowym i pociągnęłam olbrzymi łyk. Usiadłam na swoim łóżku.
-Albus, składam ci wyrazy mojego współczucia...-powiedziałam z całej siły powstrzymując złośliwy uśmiech. Tak jasne, na pewno strasznie mi przykro z powodu śmierci zdrajczyni krwi, która zabiła moją babkę. 
-Ah, skąd wiesz o śmierci mojej babki?-zdziwił się. Podałam mu butelkę whisky. Niespodziewanie pociągnął potężny łyk.
-Potter, Potter to jest nie istotne. Ta informacje jest ogólnodostępna.
Nie odpowiedział mi, pił z butelki whisky. Im więcej wypije tym lepiej.
-Po za tym wiem co to znaczy stracić babcię. Czy coś już udało się ustalić?
-Tata..hik...z...wujem Wiselem...hik...Weasley'em prowadzą..hik..śledźctwo w tej sprawie... hik.- odezwał się pijany. Spojrzałam na niego z pogardą...słabeusz...upić się zaledwie jedną butelką. Cały Potter.
-A wiesz co jest najśmieszniejsze? Hik..
-Nie.
-Podejrzewają..hik..twoich..hik..krewnych..
-Co proszę?
-Hik...Malfoy'ów i Lestrangów..hik
-A na jakiej podstawie?
-Hik..hik..hik..bo..hik..twoja..rodzinka ma motyw...hik. W końcu..hik moja babka zabiła twoją...hik...i dzięki mojej rodzince większość z twoich krewnych..hik..wylądowała w..hik Azkabanie.- skończywszy mówić zrobił gest jakby chciał prosić o jeszcze jedną butelkę. Wiedziałam już wszystko co na razie chciałam.
-Niestety ognista whisky się skończyła.- powiedziałam wyrzucając go za drzwi dorminotorium.  A więc "Wybraniec" i Weasley podejrzewają moich rodziców oraz wujostwo...Tym debilom umknął jeden cholerny szczegół. To nie mogą być moi rodzice-ponieważ od paru dobrych lat są w Azkabanie tak jak mój dziadek Rudolf. Spojrzałam na stolik. No tak nie wywaliłam za nim jego książek. Spojrzałam na jedną z nich wyglądała znajomo..przynajmniej z opowieści Lucjusza. Myślałam, że "święta trójka" ją zniszczyła. To musiało być to. Wzięłam ją do ręki. Otwarłam na losowej stronie-była pusta. Rzuciłam dziennik na łóżko, a pozostałe książki wyrzuciałam w ślad za ich właścicielem.

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział 2

Złowrogie mgły unosiły się w swoim tańcu, po mieście na przemian unosząc się i opadając. Nienawidziłam tak dołującej pogody, zawsze kojarzyła mi się z wstrętnymi dementorami. Krople deszczu uderzające o moją czarną parasolkę w pełnym monotonii rytmie. Kap. Plask. Kap. Plask. Nie ma to jak jak szary i wilgotny pierwszy września. Szłam ulicami Londynu za moim wujostwem i kuzynem w kierunku stacji King's Cross. Właśnie za parę godzin rozpocznę szósty rok nauki w najlepszym z domów, mianowicie w dumnym Slytherinie. Z pogardą patrzyłam na mugoli przesuwających się w jednym kierunku niczym bezkształtna masa. Oni -słabi, niczego nie świadomi nie muszą się ukrywać, a my czarodzieje-posiadacze magicznej mocy chowamy się przed nimi. Głupota ze strony ministerstwa. Powinni zmienić nazwę na Ministerstwo Kretynów skoro dopuścili szlamę do stołka Ministra. Przeszłam jako pierwsza na peron 9 i 3/4, za mną ruszył mój kuzyn a jednocześnie rówieśnik, a na samym końcu wujostwo. Zaczynał się robić tłok a Express Hogwart nadal się nie pojawiał. Wujek położył mi i Scorpiusowi ręce na ramionach. Większość ludzi brała nas za rodzeństwo. Byliśmy do siebie bardzo podobni. Oboje jasnowłosi o stalowo-niebieskich oczach z błyskiem pogardy, z złośliwymi uśmieszkami nieschodzącymi z twarzy i do tego uczniowie dumnego Slytherinu o tych samych poglądach. Nie raz słyszeliśmy teksty, że wyglądamy jak dwie krople wody, no cóż zdarza się, że kuzynostwo jest bardziej do siebie podobne niż rodzeństwo. 
-Scorpius, Martine, nie zawiedźcie nas.- powiedział wuj Dracon patrząc nam prosto w oczy. -Martine, zawsze byłaś, jesteś i będziesz dla nas jak córka. Pamiętaj o tym.- powiedziała ciocia Astoria obejmując mnie, pozwoliłam jej na to przez chwilę po czym szybko się odsunęłam jeszcze ktoś by zobaczył...
-Dobrze-odparłam, chociaż wątpię czy dosłyszeli, gdyż z wejścia na peron dobiegł gwar jakby stado olbrzymów nagle tędy przechodziło.  Nie trzeba być geniuszem by domyślić się, że to szalamy i ich mugolskie rodziny robią tyle hałasu uświadamiając sobie istnienie o niebo od nich lepszych. Nic, tylko wszędzie te denerwująco zaskoczone głosy. Na peron właśnie powoli wjeżdżał pociąg.
-Na pewno wszystko spakowaliście?-spytała czule Astoria.
-Tak, mamo.. Nie zapomnieliśmy nawet naszych zwierzaków.-odparł Scorpius uchylając się od uścisku matki.
-A miotły?-spytał uśmiechnięty wujek Draco, szukając po naszych wózkach futerałów z naszymi najnowszymi miotłami -Błyskawicami Doskonałymi. Bez słowa wskazaliśmy Draco'wi gdzie leżą na wózku.
-Mam nadzieję, co ja mówię? Mam pewność dzieciaki, że znów pokażecie nie którym gdzie ich miejsce.-przeczesał ręką po naszych jasnych włosach.
-A jak inaczej wujku?-spytałam lekko unosząc kąciki ust. Przy wejściu do pociągu zauważyłam naszych przyjaciół, razem z Scorpiusem pożegnaliśmy Draco i Astorię i ruszyliśmy w kierunku przyjaciół. Chwyciliśmy swoje kufry, nie powiem w tym roku mój kufer był naprawdę wyjątkowo ciężki. Scorpius o wiele lepiej radził sobie z swoim bagażem. Wsparłam się o swój kufer, ze złością wyjęłam różdżkę...
-Cześć Martine.-usłyszałam znajomy głos, a po chwili zza moich pleców pojawił się Zabini. 
-Witaj Trevor.
-Pomóc ci?-spytał patrząc na mój bagaż. Nie zaczekał na moją odpowiedź tylko chwycił kufer za rączki po bokach i ruszył ku wejściu do pociągu. Zauważyłam Nicole i Klimtamestrę wymieniające znaczące uśmieszki i wstrzymujące śmiech.
-Co was tak śmieszy? No słucham Pucey.- z udawaną złością zwróciłam się do wyższej od mnie brunetki o krótkich kręconych włosach. 
-Nic Lestrange, zupełnie nic. Tylko jesteśmy w szoku Zabini sam z siebie niesie nie swój kufer? Zwykle do tego zmuszałaś orzeszkomózgich.-wskazała na Albusa Pottera i Chrisa Bailey. Uśmiechnęłam się -Innym razem zmuszę ich do psucia kręgosłupa..co ja wygaduję oni przecież nie mają kręgosłupa.- We trzy roześmiałyśmy się, witając się uściskami, a chłopaków przywitałam zwykłą piątką.
-E no...Lestrange! Ja też chcę przytulasa...w końcu niosę ci kufer.- zawołał udając oburzenie Trevor. 
-Spoko, dostaniesz jak wniesiesz to do środka.-odparłam wchodząc do pociągu. Stanęliśmy przed jednym przedziałem, uniosłam brew zdając sobie sprawę, że z nami stoją tu Albus Potter i jego kumpel Bailey. 
-Chyba sobie kpisz, Potter. Przedziały są czteroosobowe. Nie ma mowy byście z nami kiedykolwiek usiedli.-powiedział Scorpius rzucając synowi słynnego wybrańca wyzywające spojrzenie.
-A dlaczego?-spytał buntowniczo.
-Nie wierzę, jakim cudem jesteś w Slytherinie? W przedziale mieści się tylko czwórka osób, a do tego wsiadam ja, Martine, Trevor i Nicole. A wy razem z Mulciber możecie poszukać sobie jakiegoś innego.
-CO?!-skrzywiła się Klimtamestra, biorąc swoje rzeczy i idąc poszukać jakiegoś innego byle nie siedzieć z Potterem. A my weszliśmy do przedziału, gdy Scorpius zamykał drzwi rzuciłam od niechcenia -Dobra rozgrywka pozbyliśmy się trójki kul u nóg.
-Dziekować, ale to nie jest żaden wyczyn co roku ich tak się pozbywamy.- odparł siadając obok mnie. Trevor z Nicole usiedli na przeciwko.
-Jak tam wakacje?- spytała Nicole patrząc z uwielbieniem na mojego kuzyna. 
-Nawet nieźle. Byliśmy w kilku ciekawych miejscach, odwiedziliśmy starych znajomych we Francji...szału nie było.- przeciągnął się Scorpius odpowiadając Pucey nawet na nią nie patrząc.
-A co nowego wydarzyło się w kraju?- spytałam. Na twarzy Trevora pojawiło się niezadowolenie.
-Szkoda nawet zaczynać temat, Martine.- wyciągnął Proroka Codziennego. Skrzywiłam się nie czytam tego smatławca podporządkowanego szlamom. 
-Wszędzie tylko szlamy...-mruknął -A najśmieszniejsze jest to..- zawiesił na chwilę głos. Nachyliłam się w jego stronę i spojrzałam do gazety.
-W domu rodziny Weasley, znanym również jako Nora, zapowiadał się przepiękny dzień. Jednak rodzinną sielankę o poranku popsuło znalezisko najmłodszego członka rodu Hugona Weasleya. Malec jak co dzień czekał na seniorkę rodu-Molly Weasley, gdyż mieli razem zająć się pracami w ogródku. Zaniepokojony przedłużającym się czasem, młody Weasley pobiegł na piętro do pokoju zamieszkałego przez swoją babcię. Powoli otworzył drzwi i zamarł w wyrazie przerażenia. Jego oczom ukazał się makabryczny widok zmasakrowanego ciała Molly Weasley. Z jego gardła wydobył się krzyk alarmujący wszystkich mieszkańców, że miało miejsce coś strasznego. Niedługo potem na piętrze zjawili się rodzice chłopca- Hermiona Weasley i Ronald Weasley. Zgroza malowała się w ich oczach. Jak mówi Ronald Weasley "Ledwo co rozpoznałem mamę. Jej ciało było w okropnym stanie. Jako auror widziałem wiele ,ale  nigdy nie widziałem tak okrutnie potraktowanego ciała. Na jej twarzy widniały dziury, jakby ktoś wyciął kawałek skóry z twarzy, reszta ciała miała podobne, dochodziły do nich jeszcze rany jak po użyciu zaklęcia Sectumsempra..." Ciało Molly Weasley zostało dokładnie zbadane. Opinia patologa Dimitra Sokolova jest jasna "To z całą pewnością było morderstwo, w dodatku niezwykle brutalne. Ślady na ciele wiele mówią. Mogę na pewno stwierdzić iż użyto na denatce wiele razy zaklęcia Cruciatus i Sectumsempry. Zaklęcie uśmiercające nie miało tu nic do zdziałania ofiara zmarła na skutek ran." Kto mógł się dopuścić tak okrutnego czynu? Czy zamordowana pani Weasley miała jakiś wrogów? Na to pytanie postarał się nam odpowiedzieć pracujący w ministerstwie syn denatki -Percy Weasley. "Mama była pogodną, odrobinę nad opiekuńczą kobietą, każdemu chciała nieść pomoc...czy miała jakiś wrogów? Nie. Nikt nie przychodzi mi do głowy...Chociaż 20 lat temu brała udział w II wojnie czarodziejów i może ktoś z byłych śmierciożerców, albo ich krewnych zechciał się zemścić, być może za zabicie jednego z nich..." Biuro Aurorów prowadzi dochodzenie w tej sprawie, wszystko powinno w miarę szybko się wyjaśnić, sprawcy zostawili coś co można uznać za podpis tylko jednej grupy czarodziei, która od dwudziestu lat nie dawała o sobie żadnego znaku. Miejmy nadzieje, że mordercy zostaną schwytani i osadzeni w Azkabanie. - przeczytałam na głos. Nie kryłam swojego złośliwego uśmiechu.
-Mam pewien pomysł. Chodźcie poszukamy Pottera, ale to już w Hogwarcie. 

czwartek, 9 października 2014

Rozdział 1

Siedziałam na drewnianej ławce pod jednym z licznych drzew w parku, patrząc uważnie na dwie osoby, które najwyraźniej nie zdawały sobie sprawy z mojej obecności. Tym lepiej. Zerknęłam na srebrny zegarek w kształcie węża. Wskazywał godzinę 18...A więc za parę minut można zaczynać. Zmierzali w stronę altanki, otoczonej ze wszystkich stron krzewami róż, nie spuszczałam z nich wzroku. Nerwowo przygryzłam wargę. Na Merlina! Jak to możliwe, że o tej porze tyle osób kręci się w parku? Miejskiemu parkowi w Liverpoolu, trzeba było przyznać jedno: w przeciwieństwie do większości parków innych miastach ten był niezwykle zadbany. Najstarsze drzewa zostały oznaczone specjalnymi tabliczkami informującymi i płotkiem, ławki nie były pełne idiotycznych mugolskich napisów typu "JP" czy jakiś innych, które dla mnie nie miały żadnego sensu, po alejkach nie było po rozmiatanych śmieci, a na żadnym z drzew nie widniały wyryte scyzorykiem obrazki, napisy. Wygląd parku sprawiał, że naprawdę przyjemnie było tu przesiadywać. Widok i szum liściastych drzew, które istnieją tu od kilkudziesięciu lat. Potrząsnęłam głową. Na chwilę straciłam z oczu obserwowaną przez mnie dwójkę ludzi. Rozglądnęłam się szukając ich po tej części parku, którą miałam w zasięgu wzroku... Z olbrzymią ulgą stwierdziłam, że zmienili kierunek i zamiast do altanki usiedli trochę dalej. Niestety z mojego miejsca ledwo co było ich widać, a co dopiero słychać. Wstałam i jak to tylko możliwe bez najmniejszego szelestu podeszłam trochę bliżej. By nie zbudzać żadnych podejrzeń udawałam, że robię czemuś zdjęcia, udawałam ,że ich nie widzę i zupełnie nie słyszę gdyż miałam na uszach coś co mugole nazywają słuchawkami, które bez skrupułów zabrałam jakiemuś mugolowi, albo mówiąc bardziej precyzyjnie zmusiłam go do oddania mi ich. W rękawie cały czas miałam ukrytą różdżkę. Teraz wystarczyło tylko się odwrócić i wyszeptać jedno zaklęcie- Avada Kedavra. Znów uśmiechnęłam się na myśl co zaraz spotka tą dwójkę. Już miałam wyciągać różdżkę, zrobić jeden ruch , wypowiedzieć dwa słowa, gdy tknęło mnie przeczucie i spojrzałam nad nich. W oddali stały postacie w czarnych płaszczach, głowy przesłaniały kaptury, miałam wrażenie ,że uporczywie się we mnie wpatrują... Nie zrobiłam żadnego ruchu zobaczywszy ich. Od dwudziestu lat nikt nie widział ubranych tak postaci. Dwadzieścia lat temu zakapturzone postacie w czarnych płaszczach budziły lęk. Ale ja nie miałam czego się bać przecież je znałam, mimo że nigdy nie widziałam ich tak ubranych, bo powiedzmy sobie szczerze wtedy gdy na co dzień nosili te płaszcze nawet nie było mnie jeszcze na świecie.
-Martine...- usłyszałam wewnątrz mojej głowy dobrze znany mi głos i ton. Nie opuszczałam wzroku z zakapturzonych osób, ci ,których śledziłam od dawna nagle tak jakby przestali istnieć. Miałam ochotę podbiec do zakapturzonych osób, ale wiedziałam ,że nie mogę wykonywać gwałtownych ruchów inaczej wszystko, a zwłaszcza przykrywkę szlag jasny trafi.
-Zostaw ich. Masz jeszcze namiar...-odezwał się ponownie znany mi głos w mojej głowie.
-Nie spuszczaj nas z oczu i powolnym krokiem rusz w tym samym kierunku co my.- dodał drugi dużo wyższy od powszedniego głos. Zrobiłam to o co mnie poprosili. Patrzyłam jak powolnym krokiem kierują się do części parku, w której nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby przebywać dłużej niż kilka sekund. Chodziły pogłoski, że tu właśnie zaginęło sporo osób. Oczywiście wszyscy byli mugolami...ale to już inna sprawa. Niedługo po nich ruszyłam ich śladem, od czasu do czasu upewniając się ,że nie jestem śledzona.
-Martine.-usłyszałam teraz już nie za pomocą legilimencji, dawno niesłyszane głosy.
-Mama...Papa...-wyszeptałam powstrzymując z całych sił łzy szczęścia. -A jednak żyjecie...gdzie byliście przez tyle lat?- dodałam również szeptem. Nie ściągnęli kapturów z głów. Oczywista oczywistość...inaczej ktoś mógłby ich rozpoznać, gdyby jednak ktoś mnie śledził i zostaliby wsadzeni do Azkabanu. Zawsze trzeba zachować ostrożność.
-Żyć żyjemy Martine...-powiedział mój ojciec
-Ale tego gdzie się podziewamy nie możemy ci niestety powiedzieć.-dodała matka głaszcząc mój blady policzek.
-Rozumiem...-odparłam patrząc na ich zmienione zaklęciem twarze. Nastała minuta ciszy, która dla mnie trwała niemal całą wieczność. -Czy kiedyś będzie jak dawniej?- zapytałam, chociaż dobrze znałam odpowiedź.
-Tak...już nie długo.
To samo słyszałam sześć lat temu. Byli  moimi rodzicami, więc nie mogłam okazać im ,że wątpię by to było aż tak blisko. Chciałam ich o tyle spraw wypytać, ale ani jedno słowo nie przeszło mi przez gardło. Wyjęłam tylko małą białą kopertę i podałam im mówiąc 
-To od wujostwa. -wzięli kopertę bez słowa. Za nim się deportowali usłyszałam od nich tylko jedno zdanie "Miej jasne spojrzenie. Kto twarz zmienia, budzi podejrzenie." 

środa, 8 października 2014

Prolog

Nienawiść rodzi się z niewiedzy,
Dobro z uśmiechu,
Zło i Dobro w odwiecznym tańcu,
Ponad światem każde z nich chce przejąć panowanie,
Czy aby na pewno każdy jest taki jakim się wydaje czy tylko gra?
 Po czym można kogoś oceniać?
Po statusie?
Umiejętnościach?
Czy sławie?
Kto jest dobry,
a kto zły tego w Hogwarcie nie wie nikt...